Przez prawie cały kwiecień i pierwsze dnia maja 1940 roku NKWD dokonywała msaowych zbrodni, zabijając w nieludzki sposób polskich żołnierzy, oficerów i podoficerów, inteligencję i funkcjonariuszy policji II Rzeczypospolitej. Przez lata komuny sprawa była wstydliwie i cynicznie skrywana. Śmierć ponad czterdziestu tysięcy Polaków była cynicznie wyciszana i kłamliwie składana na barki hitlerowców. Po roku '89 można było wreszcie napawać się prawdą i w proch obrócić kłamstwa, niedomówienia i ideologiczne bzdety. Pamięć o Katyniu spowodowała rozrost organizacji, fundacji, które kultywowały polską troskę nad czcią o ofiarach, pomoc prawną rodzinom i wiele innych działań, które miały przybliżyć szerszej publice informacje w temacie.
Nadszedł jednak rok 2010, kiedy zdarzyła się tragedia w Smoleńsku. Wahadło odbiło w całkiem nieoczekiwaną stronę. Żałoba i pamięć po ofiarach z rządowego tupolewa zamieniła się nie tylko w ból i żałobne wspomnienia, zrobiła ponadto krzywdę tym , którzy już nigdy nie przebiją się w tym okresie ze swoją pamięcią po zamordowanych w 1940 roku.
To, co robi opozycyjna partia, która z niebywałym cynizmem "zapomniała" po co Prezydent RP leciał do Smoleńska - przechodzi ludzkie wyobrażenie. Dziwne tym bardziej, że w tej opcji znajdują się najzagorzalsi depozytariusze "pamięci Katynia".
Każdy kwiecień od pięciu lat zaciera Katyń Smoleńskiem, choć obydwie miejscowości leżą o kilka ruskich wiorst i śmierć je łączy w sposób jak najbardziej jaskrawy.
Nie powiem, że to ohyda.
Powiem, że nieświadomie ktoś krzywdę robi katyńskim ofiarom.
Jeden grób, jadna pamięć, a jednak polityka już od pięciu lat "zarekwirowała" temat.